powered by eastbook
Marcin Rychły

Kampania po białorusku – jeden dzień z Tatianą Karatkiewicz

Kim jest Tatiana? - Nie mam pojęcia, skąd ona jest i kim ona jest… - odpowiada z typową dla Białorusinów niechęcią do wypowiadania się na tematy polityczne Misza – młody kierowca, który godzi się zawieźć nas na pogranicze białorusko – rosyjskie. To właśnie do przylegającego do granicy Obwodu Orszańskiego jedzie Tatiana Karatkiewicz – pierwsza w historii kobieta kandydat na urząd prezydenta Białorusi.

Fot: Marcin Rychły

Tatiana towarzyszy kampanii lub kampania towarzyszy Tatianie

Niska rozpoznawalność to jeden z największych minusów 38-letniej absolwentki psychologii z Mińska. Wczorajsza akcja publicznych zakupów w centrum białoruskiej stolicy przyciągnęła dosłownie garstkę przechodniów i zainteresowała nielicznych dziennikarzy.

W gustownej, skromnej garsonce i dobrze dopasowanym płaszczu pojawia się rano w mińskiej siedzibie sztabu ruchu Mów Prawdę. Szybka wymiana uwag z szefem kampanii, krótki wywiad dla niemieckich mediów, kilka wspólnych zdjęć. Oprócz Niemców w wyjeździe na wschód kraju mają wziąć udział również białoruska dziennikarka i kilku współpracowników kandydatki. Wszyscy mieścimy się w trzech samochodach.

Pierwszym punktem programu ma być położona na samej granicy miejscowość Liady, gdzie Tatiana ma umówione spotkanie z miejscową społecznością. Większość trasy pokonujemy prawdziwie europejską autostradą łączącą Mińsk z Moskwą. Znudzeni monotonią bezkresów Niziny Wschodnioeuropejskiej, mimo woli wsłuchujemy się w odtwarzaną z telefonu kierowcy rosyjską POPsę. Zjeżdżamy w boczne drogi. Krajobraz wypielęgnowanych na pokaz i finansowanych przez reżim betonowych płotów, okalających całe miejscowości ustępuje miejsca opuszczonym gospodarstwom i wymierającym wsiom.

Dobrze działająca na autostradzie nawigacja przestaje funkcjonować w przygranicznym pustkowiu. Misza gubi drogę. Musimy odpuścić pierwszy punkt programu i dostać się do Dubrawny, gdzie samochód z kandydatką powinien pojawić się w ciągu najbliższej godziny. Błądząc po polnych drogach, nasuwa się pytanie, czy warto cztery dni przed wyborami prowadzić kampanię w tak odległych miejscach, do których problem z dotarciem mają nawet dziennikarze...

Spotkanie ma odbyć się przed sklepem spożywczym na przedmieściach miejscowości. Na inny bardziej wyeksponowany teren nie ma zgody lokalnych władz, których posady zależą od decydentów w Mińsku. Atmosfera nie zapowiada przyjazdu czołowej przedstawicielki opozycji. Nie ma żadnych plakatów wyborczych, flag, brakuje muzyki towarzyszącej wszystkim wiecom wyborczym w Polsce a przede wszystkim nie ma potencjalnych wyborców. O dacie i miejscu spotkania informuje jedynie napisana odręcznie notatka, wywieszona na drzwiach sklepu.

Po za tym jest jeszcze tajemnicza biała łada. Te zaparkowane 100 metrów od planowanego miejsca spotkania auto rosyjskiej produkcji, z którego trzech mężczyzn i kobieta pilnie i z pełną powagą obserwują przez lornetki okolice wiecu jest nieodłącznym elementem każdego spotkania opozycjonistów z wyborcami – oko władzy.

Fot: Marcin Rychły

Jak żyć, Pani Prezydent?

Przyjedzie sobie ze stolicy, co ona tam wie? Ciężko jest, ale nie jest źle – Białoruś ma już swojego prezydenta, po co nam nowy? - nerwowo odpowiada prosty, starszy człowiek na pytanie o to czy oczekuje przyjazdu przyszłej prezydent Białorusi. Po chwili uśmiechając się, tajemnicze dodaje: Powiedz mi jak w ogóle kobieta może rządzić państwem?

Po dziesięciu minutach pod sklep podjeżdża Tatiana. Współpracownicy wyciągają biało-czerwono-białą, nieuznawaną przez reżim flagę. Niezbyt reprezentatywny, całkowicie niestosownie do okazji ubrany w rozciągnięty sweter szef regionalnych struktur ruchu zaczyna rozdawać ulotki. Pod sklep podchodzi nieśmiało kilka starszych, zniszczonych ciężką pracą osób. Przychodzą głównie z ciekawości i chęci oderwania się choć na chwilę od szarej codzienności. Uważnie obserwują każdy ruch kandydatki.

Tatiana nie ma przygotowanego wystąpienia, zresztą przy tak małym audytorium wygłaszanie płomiennej mowy mogłoby nie mieć sensu. Starając się mówić o kwestiach prostych i zrozumiałych, mówi frazesami o konieczności pokojowej zmiany, o potrzebie zwiększenia płacy, ograniczaniu sprowadzania na Białoruś żywności. Gospodynie domowe niepewnie próbują dopytywać się o język białoruski. - Będę używać mowy białoruskiej - odpowiada Karatkiewicz po chwili bez przekonania dodając - jako nowy prezydent Białorusi. „Bez przekonania” w tym przypadku wymaga podwójnego podkreślenia. Tatiana używa bogatego języka, zna dobrze rosyjski i białoruski, co wśród polityków z Mińska jest rzadkością. Nie uchodzi jednak za dobrego mówcę, wydaje się, że sama nie wierzy w to, co mówi. Prezydentura jest czymś nie tylko odległym, ale wręcz niemożliwym i zupełnie abstrakcyjnym. Nie posiada niezmiernie ważnego dla każdego polityka daru zjednywania ludzi, nie potrafi ich przekonywać do siebie.

Fot: Marcin Rychły

Twarze mieszkańców Dubrawny nie przejawiają zachwytu nad kandydatką do fotelu prezydenta. Starsza kobieta w kwiaciastej chustce na głowie, odchodząc przed zakończeniem spotkania, głośno stwierdza, iż Łukaszenko gwarantuje wystarczająco wysoki socjal. Pikieta, a właściwie próba jej przeprowadzenia, jest w rzeczywistości farsą w niczym nie przypominającą spotkań wyborczych nawet niszowych polityków w Europy Zachodniej.

Kolejnym przystankiem jest stolica regionu – Orsza, do której docieramy już bez Miszy, regionalnym autobusem. To ponad 100 tys. miasto, w okolicach którego w XVI wieku doszło do zwycięskiej bitwy wojsk Rzeczpospolitej Obojga Narodów nad Moskwą. To w czasie tego wydarzenia pierwszy raz użyto biało – czerwono – białych barw, symbolu wolnej i niezależnej Białorusi. Podobna flaga również powiewa w miejscu spotkania z wyborcami.

W Orszy zaplanowano dwa spotkania, jedno w parku przy odbudowanym niedawno Kolegium Jezuickim i drugie w szkole artystycznej. Scenariusz podobny jak spod sklepu w Dubrawnie: niewielu zainteresowanych kandydatką, ulotki dla przechodniów rozdawane przez szefa regionalnych struktur, kilku przedstawicieli regionalnych mediów już bez niemieckich dziennikarzy. W oddali oczywiście stoi Łada. Tym razem koloru zielonego, wypełniona krępymi mężczyznami z lornetkami i aparatami fotograficznymi.

Fot: Marcin Rychły

W szkole - niespodzianka, na sali występowej gromadzi się kilkadziesiąt osób. Są ludzie w różnym wieku: w znaczącej większości dominują osoby starsze, nie brakuje jednak też młodych, niektórzy trzymają w rękach kwiaty i kartki z pytaniami. Pod oficjalnym białoruskim godłem siadają Tatiana Karatkiewicz, wiceprezes białoruskiego frontu Ludowego i wspominany wcześniej szef regionalnych struktur ruchu Mów Prawdę.

Po oficjalnym przywitaniu z krótkim przemówieniem występuje Karatkiewicz. Opowiadając o rodzicach, mężu – murarzu, synie – szóstoklasiście, chce sprawiać wrażenie przeciętnej Białorusinki. Na twarzach zgromadzonych widać zainteresowanie znacznie większe niż w poprzednich miejscach. Kandydatka cierpliwie odpowiada na wszystkie pytania. Początkowo zgromadzeni obawiają się podejmować dialog, dlatego przekazują kartki z pytaniami. Nie wiadomo, czy wynika to z nieśmiałości Białorusinów czy z obaw o to, że na sali są obecni również panowie z wspomnianej zielonej Łady. Pojawiają się bardziej ambitne pytania o geopolitykę, współpracę zagraniczną, obecność państwa w strukturach wojskowych. Co stanie się z Łukaszenką jak wygra Pani wybory? Pada pytanie z sali. Bat’ka sam już sobie zbudował więzienie, jego pałac prezydencki, z którego teraz obawia się wyjść będzie jego aresztem. Zgromadzeni klaszczą, sprawiają wrażenie zadowolonych. Co jakiś czas padają mało subtelne sugestie odnośnie funkcjonariuszy, którzy mogą siedzieć na sali. Ludzie podchodzą do zmęczonej już kandydatki, życzą zwycięstwa, wręczają kwiaty, proszą o wspólne zdjęcie.

Kandydat, sztab i kampania czyli cebula, koniak i ogórki.

Na miejsce umówionego kilka dni wcześniej wywiadu Karatkiewicz proponuje siedzibę regionalnych struktur ruchu. Nieduży, drewniany, typowy dla białoruskiej zabudowy dom służy jednocześnie za mieszkanie i biuro. Sielskie ciepło bijące z kaflowego pieca, gospodarz częstujący domową kiełbasą i gruzińskim koniakiem, cebula susząca się pod biurkiem i ogórki składowane pod łóżkiem tworzą miłą atmosferę. Warunki te jednak wskazują na całkowity brak profesjonalizmu a także na kompletną niemożliwość osiągnięcia sukcesu wylansowania nowego prezydenta 10-milionowego państwa.

Po wywiadzie wracamy razem z Tatianą i jej sztabem jednym samochodem do Mińska. W myślach zastanawiam się, czemu to wszystko ma służyć, co tak naprawdę Karatkiewicz chce osiągnąć, jaki jest jej cel i do czego dąży. Po całym niezwykle męczącym dniu spędzonym z kandydatką w głowie pojawiają się mieszane myśli. Poznałem miłą i sympatyczną, ale bierną i mało energiczną kobietę, która bardziej przypomina ubiegającą się o stanowisko radnej miejskiej niż startującej w wyborach na urząd prezydenta państwa.

Z drugiej strony mam w pamięci opinie Białorusinów, którzy postrzegają kandydatkę za podstawioną przez reżim, posiadającą pełną świadomość, iż jest jedynie pionkiem w wielkiej grze o władzę. Zastanawiam się również, czym będzie zajmować się ta miła Pani po wyborach. Czy będzie budować swoją rozpoznawalność i pozycję w białoruskiej polityce? Czy może jednak przepadnie, podobnie jak większość dotychczasowych kandydatów nie przebijając się do białoruskiej świadomości, będąc całkowicie obojętną społeczeństwu, jak dla kierowcy Miszy.

***

Wywiad z Tatianą Karatkiewicz: „Za mało się mówi o Białorusi”

Autor

Marcin Rychły o Białorusi pisze dla Eastbook.eu.

Czytaj także: Kto za Łukaszenką?

POWRÓTarrow

PARTNERZY I DONORZY

Zdjęcie zatytułowane "Belarus" autorstwa Marca Veraarta, użyte na licencji CC BY.